SOLTYS SOLTYS
329
BLOG

Umierająca nauczycielka życia

SOLTYS SOLTYS Polityka Obserwuj notkę 6

W ostatnim czasie przez nasz kraj przetacza się fala protestów mająca na celu "ratowanie historii w szkołach". Temat ten jest mi o tyle bliski, iż sam jestem historykiem i z wielkim rozgoryczeniem spoglądam na politykę historyczną obecnej ekipy rządzącej. Szybko przekonałem się, iż znalezienie pracy w charakterze nauczyciela historii to w najbliższym czasie "Mission Impossible". Wydawałoby się, iż w państwie rządzonym przez historyków ta dziedzina nauki powinna cieszyć się szczególną estymą, tymczasem obserwujemy jej stopniową degradację. Zasadniczy kurs z historii zgodnie z opracowaną w 2008 roku podstawą programową ma się kończyć na pierwszej klasie liceum, a następnie być kontynuowany pod szyldem przedmiotu 'Historia i społeczeństwo'. Każdy kto chociaż pobieżnie zapoznał się z owym tworem nie może mieć wątpliwości, iż bardziej adekwatną nazwą byłoby tutaj 'Społeczeństwo ze szczątkowymi elementami historii'.

Poruszając ten temat należałoby zacząć od najprostszego pytania - czym jest historia i dlaczego w ogóle warto się jej uczyć? Na pierwszą część tak postawionego pytania większość ludzi odpowiedziałaby z pewnością, że "historia to nauka o przeszłości." Nic bardziej mylnego - przedmiotem badania historii nie jest przeszłość, lecz człowiek! Historia jest zatem nauką o człowieku w czasie i jako taka pozwala nam odpowiedzieć na szereg podstawowych pytań dotyczących otaczającej nas rzeczywistości niefizycznej. Bez tej wiedzy nie wiedzielibyśmy nawet dlaczego jesteśmy Polakami i skąd wzięliśmy się akurat w centrum Europy. Rozumienie świata bez poznania i zrozumienia historii jest tak samo niemożliwe jak niemożliwym jest zrozumienie praw natury bez poznania fizyki, biologii czy chemii. Historia jest częścią kazdego z nas, bez której pobieżnego chociaż poznania stajemy się kalecy intelektualnie. Każde kłamstwo i kłamstewko serwowane nam przez władzę czy dziennikarzy jest dla nas nieweryfikowalne.

Historia i społeczeństwo jako przedmiot uzupełniający dla tych wszystkich młodych ludzi, którzy po pierwszej klasie liceum nie wybiorą profilu historycznego, moim zdaniem nie jest w stanie nawet w skromnym wymiarze zastąpić regularnego wykładu z historii. Bardzo ogólne bloki programowe takie jak "Język, komunikacja i media", "Militaria i wojskowość" czy "Kobieta, mężczyzna i rodzina" są w mojej ocenie ucieczką od ważkich, jednakże niezwykle istotnych tematów z którymi mierzono się do tej pory. Dotąd będący u progu dorosłości uczniowie zapoznawali się z zagadnieniami problemowymi, winnymi stanowić historyczne abecadło każdego rodaka. Nakreślano historię II RP, omawiano PRL, "Solidarność" i procesy transformacji ustrojowej. Zastąpienie tej tematyki pogaduszkami na temat komunikacji społecznej to jakiś ponury żart.

Źródłem ugruntowanej wiedzy historycznej podobnie jak zręczności w rachunkach jest jej nieustanne powtarzanie. Jeżeli chcemy, aby młodzi obywatele po raz ostatni usłyszeli o Kościuszcze, Trauguttcie czy Piłsudskim w wieku 15 lat, a o "Solidarności" rok później to moim zdaniem zdążamy do jakiegoś absurdu. Wiele z tych zagadnień jest zwyczajnie zbyt istotnych, aby skwitować je kilkoma zdaniami w zeszycie, a następnie w kluczowej dla młodzieży fazie kształtowania się postaw obywatelskich (18-19 lat) przejść do quasi-filozoficznych rozważań o roli kobiety i mężczyzny w świecie. O ile mi wiadomo podobnego "zabiegu unowocześniającego" rodzimą edukację dokonano w odniesieniu do nauczania języka polskiego, gdzie bezlitośnie poszatkowano rodzime lektury na piedestale XX wiecznej literatury stawiając Gombrowicza i Schultza. Jasne, skoro młodzież nie chce tak dużo czytać, to po co ją zamęczać? Może po prostu wprowadźmy do kanonu lektur 'Bravo Girl' i po kłopocie, a jeszce przy okazji autor takiej wiekopomnej reformy zapunktuje u przyszłych wyborców. W końcu w tym kraju nie ma lepszego nauczyciela nad takiego, który niczego nie wymaga i nie ma lepszej metody na zdawanie egzaminu niż karteczka ukryta w staniku, piórniku czy odbycie (to ostatnie tylko w wypadku bardzo czujnego belfra).

Zostawmy odbyty w niebycie i powróćmy do meritum. Wniosek ze zmian, zainicjowanych przez byłą już minister edukacji, Katarzynę Hall, jeszcze w 2008 roku, nasuwa się sam - ślepo podążając ku mlekiem i miodem płynącej Europie coraz bardziej zatracamy swoją tożsamość. Reforma gimnazjalna pokazuje, że małpowanie wzorców zachodnich czasem może oznaczać równanie w dół i krok wstecz. Obecny system szkolenia produkuje masy erudycyjnych zombich, ludzi dla których wydukanie czegoś poza "elo ziom" i "joł joł" jest czynnością z kategorii fizyki kwantowej. Nie chcę w tym miejscu występować przeciwko rozwojowi nauk przyrodniczych - znajomość matematyki, fizyki czy chemii jest w dzisiejszym świecie nieodzowna, to absolutnie oczywiste. Pytanie brzmi: czy dokopując historii i ojczystemu językowi w jakikolwiek sposób zachęcamy młodych ludzi do zostawania inżynierami czy może wyrządzamy im nieodwracalną krzywdę, nie uzyskując niczego w zamian?   

Na rodzimym podwórku masowo likwiduje się szkoły i przedszkola, względnie - w ramach oszczędności - zbija kilka mniejszych placówek w edukacyjne konglomeraty. Autorzy tych posunięć zdają się nie rozumieć, iż edukacyjne molochy to najprostszy sposób na degradację poziomu nauczania. Trzy 10-osobowe grupy zawsze uzyskają lepsze wyniki edukacyjne od tych samych dzieciaków stłoczonych w klasie 30-osobowej. Z uwagi na to drobne placówki edukacyjne powinny się cieszyć szczególnym wsparciem ministerstwa i władz lokalnych. Niestety z mojej obserwacji wynika, iż dzieje się dokładnie na odwrót. Nagle ze szkół próbuje się uczynić supermarkety - nie potrafisz na siebie zarobić tu i teraz, to do likwidacji. Zyski oddalone w czasie, a polegające na zwieszającym się poziomie wykształcenia obywateli już dawno przestały kogokolwiek obchodzić. Porażająca krótkowzroczność, nawet jak na ten rząd.

Włodarze województw, gmin i powiatów przekonują nas, iż tą niezdrową sytuację wymuszają względy ekonomiczne. Pytam się zatem jakie ekonomiczne względy decydują o tym, że przedłużamy ultra kosztowne misje pokojowe na Bliskim Wschodzie? Jakie względy ekonomiczne zadecydowały o tym, iż zgłosiliśmy się do współorganizacji Euro? Dlaczego utrzymujemy i/lub dotujemy setki nikomu niepotrzebnych agend rządowych i instytucji, na których wymienienie zabrakłoby papieru w książce telefonicznej? Czy aby na pewno edukacja przyszłych pokoleń jest dziedziną od której powinniśmy zacząć oszczędzanie? Czy aby napewno edukacja jest dziedziną w której należy się kierować sztywnym rachunkiem finansowych zysków i strat?

Faktem jest, iż dziedziny takie jak historia czy język polski są dziedzinami, które regularnie zwiększają swoją objętość. Nasi dziadowie nie musieli się uczyć o wielu wydarzeniach i przyswajać wielu lektur, które dzisiaj awansowały do rangi kanonu wiedzy humanistycznej. Ciągłe zwiększanie liczy godzin tych przedmiotów jest naturalnie niemożliwe, ale redukowanie ich to w odniesieniu do ww. argumentu działanie nielogiczne. Skoro wiedzy z zakresu historii i literatury ciągle przybywa, to musimy staranniej wybierać tematy poruszane na zajęciach z tych przedmiotów oraz przede wszystkim ograniczyć biurokratyzację szkół. Nauczyciel ma przede wszystkim uczyć, a nie biegać po szkole ze stertą papierków. Jak wspomniałem należałoby również podjąć szerszą debatę co do zmian w podstawie programowej. Jeżeli już koniecznie chcemy zredukować historię dla osób nią niezainteresowanych do niezbędnego minimum to moim zdaniem tym niezbędnym minimum powinna być w dużej mierze historia najnowsza, gdyż ta ma bezpośrednie przełożenie na wiedzę o otaczającym nas świecie i panujących w nim realiach.

Powiadają za Cyceronem, że historia to nauczycielka życia (historia magistra vitae), jednakże obserwując kierunek w jakim zmierza świat śmiem wątpić, czy aby na pewno jest to powiedzenie prawdziwe. XX wiek był w opinii wielu najgorszym stuleciem w dziejach świata. Jeżeli prześledzimy ilość konfliktów zbrojnych i ich ofiar w ubiegłym stuleciu to istotnie należy stwierdzić, iż najprawdopodobniej historia niczego ludzkości nie nauczyła. Zagadnieniem otwartym pozostaje czy jest to wina samej historii czy też może ludzi gremialnie lekceważących jej nauki.  Skoro już tak sobie cytujemy, to na koniec garść moich ulubionych sentencji dotyczących historii - być może skłonią kogoś z Was do osobistej refleksji.

"Kto nie zna historii na zawsze pozostanie dzieckiem." Cyceron

"Historia to odblask przyszłości rzucony w przeszłość." Victor Hugo

"Szczęśliwy naród, którego historia jest nudna." Monteskiusz

"Historia to również suma tego, czego można było uniknąć." Konrad Adenauer

"Naród, który nie szanuje swej przeszłości nie zasługuje na szacunek teraźniejszości i nie ma prawa do przyszłości." Józef Piłsudski

SOLTYS
O mnie SOLTYS

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka